Za tę fasadę zagląda Karolina Bednarz w swoich Kwiatach w Pudełku. Przygląda się Japonii oczami kobiet, Japonek. To, co zobaczyła, to o czym usłyszała, dla kogoś nieznającego japońskiej kultury, a zwłaszcza jej wersji pop, wydawać się może nieprawdopodobnym. Bohaterki Kwiatów w pudełku, kobiety dojrzałe, młode, nastolatki opowiadają o takich rzeczach, które w dwudziestym pierwszym wieku nie powinny mieć miejsca. Co gorsza, większości z nich, choć zdają sobie sprawę z tego, że nie wszystko jest w porządku, nie rozumie, jak wielkim problem jest sytuacja kobiet w Japonii, jak ułomny jest to kraj.
Jeden z rozdziałów opowiada o japońskiej edukacji i szkołach zawodowych, w których uczniowie są bezmyślnie przygotowywani do przyszłych zawodów, niewymagających nic poza wyuczoną sekwencją ruchów, jak podczas stemplowania dokumentów. Nie trzeba ich czytać, wiedzieć co w nich jest, ani rozumieć. Wystarczy przystawić pieczątkę i odłożyć na bok. Jak u Kazuo Ishiguro, w Nie opuszczaj mnie.
Japończycy, bez względu na płeć, są dużymi dziećmi. Taki wniosek nasuwa się z lektury. Nie rozwiązują problemów, tylko starają się je ignorować, tak jakby ich nie było. Ewentualnie stwarzają pozory załatwienia sprawy, byle tylko zamknąć usta tym nielicznym, którzy widzą, co się dzieje i nie boją się o tym głośno mówić. Autorka nie skupia się tylko i wyłącznie na teraźniejszości. By wyjaśnić opisywane zjawiska, sięga też w przeszłość, do XIX wieku i wcześniej, a informacje, które nam serwuje, dla wielu spośród czytelników mogą być zaskakujące. Zarysowuje początki japońskiego feminizmu, który to narodził się z początkiem dwudziestego wieku. Tu jednak, o dziwo, Bednarz nie wspomina nawet słowem o jednej z ważniejszych kobiet, Kawakami Sadayakko, znanej jako Sada Yacco, albo Madame Sadayako, kobiecie, która nie tylko uwolniła się od bezmyślnego męża, wiodła swobodne i ciekawe życie, ale była jedną z najsławniejszych japońskich aktorek, i krzewicielką zachodniego teatru w Japonii.
Spisane przez Karolinę Bednarz historie, poza niedowierzaniem, wywołują w czytelniku szok, oburzenie, może odrobinę strachu, z pewnością sporo obrzydzenia, a na pewno zniechęcają do odwiedzenia wysp i zmuszają do zastanowienia się, czy za kolorową atrakcją prosto z Krainy Kwitnących Wiśni, nie kryje się czyjeś cierpienie. Kwiaty w pudełku czyta się je jednak bardzo dobrze, choć w kilku momentach można się zagubić w nie do końca zawiłościach narracji.
Wydawnictwo Czarne, 2018