Byłam Eileen to opowieść starej kobiety o najważniejszym dniu w jej życiu. O kilku godzinach pewnej Wigilii, punkcie zwrotnym w jej życiorysie. Fakt że wydarzenie miało miejsce właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia nie jest przypadkiem. Bohaterka, Eileen, tej właśnie nocy narodziła się na nowo. Właściwie to urodziła się po raz pierwszy. Dotychczas udawała że oddycha, myśli i czuje. Przybierała różne maski, nazywając je maskami pośmiertnymi, byle tylko nie zdradzić się przed nikim ze swoją prawdziwą twarzą, Do tego dnia żyła w cieniu swoich rodziców, starszej siostry i swoim własnym. Chłonęła z otoczenia opinie innych, przyswajając je jako swoje własne. Osoba niestabilna, emocjonalnie rozchwiana, obarczona bagażem niechęci i wstrętu do samej siebie, graniczącej z autoagresją. Taki pakunek negatywnych emocji zagwarantowała jej rodzina mocno odbiegająca od normy. Marzyła tylko o jednym, by być kochaną, by być komuś bliska. Dla tego też tak łatwo poddała się wpływom Rebecci, katalizatora wszelkich zmian w jej życiu.
Z opowieści Eileendowiadujemy się jej relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, zbudowane były na niezdrowych emocjach. Eileen, nie licząc krótkiego epizodu na studiach, nigdy nie opuszczała rodzinnej miejscowości. Stąd też kobieta ma znikome pojęcie o świecie, rządzących nim prawach, a jej pojęcie dobra i zła jest mocno wypaczone. Coś niecoś, gdzieś przeczytała, usłyszała, zobaczyła, i na tej podstawie wiele sobie wyobraża. Najczęściej te imaginacje mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Bliżej im do rojeń i fantazji zbuntowanego dziecka, niż dorosłej, młodej kobiety. Jest przekonana o tym że jej rodzina jest patologiczna, oraz o swoim ciężkim losie. Dopiero wigilijna konfrontacja, zetknięci z prawdziwym koszmarem, uzmysławia jej że nie było wcale tak źle, jak jej się wydawało.
Opowieść, jak to opowieść, zwłaszcza snuta z perspektywy czasu, odbiega od głównego wątku, wiruje, krąży wokół niego, tak jak przywoływane z pamięci wspomnienia. Podobny zabieg zastosował w swojej genialnej powieści „Weiser Dawidek” Paweł Huelle. U niego narracja zatacza coraz węższe kręgi, aż w końcu poznajemy całą historię. U Moshfegh jest jednak inaczej. Autorka rozpisała wstęp do właściwej akcji, która zamyka się ledwie w dwóch rozdziałach, na kilkadziesiąt stron. Eileen opowiada o wydarzeniach wcześniejszych, odległych i bez związku z bieżącymi wydarzeniami, lub wybiega w przód. Częste są powtórzenia pewnych stwierdzeń czy też zapewnień wypowiadanych przez narratorkę, a momentami wkradają się w narrację potoczne wyrażenia. Dzięki temu opowieść Eileen zyskuje na autentyczności.
Czytając Eileenspodziewamy się trzymającej w napięciu, wstrząsającej powieści, na miarę najlepszych thrillerów. Niestety tak nie jest, i można mieć zasłużony żal do Ottessy Moshfgh, Pisarka wodzi czytelnika za nos. Co i róż wspomina bardzo ogólnikowo, tak by za szybko nie zdradzić zbyt wiele o finale tej historii. Chwytamy się tych fragmentów jak ostatniej deski ratunku, z nadzieją że to już, że właśnie rozpoczyna się zasadnicza część książki, by po kilku stronach zostać znów sprowadzonym do parteru przez to gawędziarsko-literackie rozmycie. Sam wątek rodzinnych i życiowych problemów głównej bohaterki nie poraża tragizmem. Mimo duchowych, emocjonalnych cierpień, jakie przeżywa Eileen, nie jesteśmy wstanie jej współczuć. Wręcz przeciwnie. Budzi odrazę, i jedyne na co ma się ochotę, to potrząsnąć nią, spoliczkować i wykrzyczeć w twarz „ogarnij się dziewczyno!”. Dopiero moment zwrotny wprowadza czytelnika w jako takie zaskoczenie, O tym że pojawi się, oraz gdzie popchnie bohaterkę wiemy od pierwszych stron. Zadziwiające i trochę nieprawdopodobne jest jednak to że Eileen uległa nagłej i całkowitej przemianie zaledwie w kilka godzin.
Mimo wyraźnej literackiej sprawności Byłam Eileen rozczarowuje. Po powieści nominowanej do Bookera oczekuje się czegoś więcej niż tylko sprawnie napisanej historii o przemianie poczwarki w motyla. Prawdziwie dobra literatura powinna skłaniać do refleksji, wzbudzać emocje, kontrowersje, wnieść w życie czytelnika coś, co pozostanie po zakończeniu lektury. Z Eileen wiąże się tylko jedna, mało odkrywcza myśl, że zawsze może być gorzej, że inni mogą mieć gorzej. Czy zatem czytać Ottesse Moshfgh? Decyzję pozostawiam Wam.
(Visited 499 times, 1 visits today)