Za bestsellerowością Elegii dla bidoków, która wśród amerykanów mogła być czymś na miarę naszej „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, przemawia chyba najbardziej możliwość szokowania nieświadomego społeczeństwa. J.D. Vance pisze o tak zwanym „Pasie Rdzy”, pojęciu, które dla nas, Europejczyków jest całkowicie obce, skrywającym w sobie wiele wybuchowych składników. „Pas Rdzy” to bieda z nędzą i rezygnacją, nie wiadomo tylko która z nich gra pierwsze skrzypce. To przemoc domowa w połączeniu z bardzo silnymi i trwałymi więziami rodzinnymi i społecznymi. To Appalachy i ich biedni, zapijaczeni, wiecznie naćpani, obrażeni na cały świat mieszkańcy.
Vance opowiada o bidokach, ogromnej grupie społecznej, będącej niemalże mniejszością narodową. Jako przykład wykorzystał swoja rodzinę, co trochę kłóci się z tym, jakie odebrał wychowanie. Swoista dulszczyzna, jaką wyznają bidoki, czyli w domu możemy się bić, awanturować, wyzywać, ale na zewnątrz nawet słówka o krewniakach, nie pozwoliłaby mu na napisanie takiej książki. Poznajemy dość szczegółowo losy jego zwichrowanej rodziny, i kolejne wyskoki jej członków, głównie matki. Co w tych wyznaniach biodka zaskakuje najbardziej, to ogrom przepaści społecznej, która dla wielu jest nie do przeskoczenia, oraz fakt że autor nie szuka winnych takiej sytuacji w kolejnych ekipach rządzących, choć ponoszą część odpowiedzialności, a główny ciężar winy zrzuca na barki swoich rodaków, i własne. To chyba największa zaleta Elegii dla bidoków.
J.D.Vance jest bidokiem z krwi i kości. Bidokowość ma w genach. Jak sam przyznaje, mimo wybicia się z tej beznadziei, w której toną jego rodzinne strony, przeskoczenia przepaści do lepszego życia, wciąż walczy ze swoją bidokową naturą. Jest też Amerykaninem pełną gębą. Wyznaje że do wojska zgłosił się nie tylko by przeczekać i dorosnąć, ale też że nie zniósłby swojej nieobecności w najnowszej wojnie Ameryki, a swój kraj, bardzo patriotycznie, uważa za najsilniejsze, najnowocześniejsze i najlepsze miejsce na Ziemi. Zbyt mocno trąci to propagandą.
Otwarcie też pisze o swoich brakach w obyciu i elementarnej wiedzy, oraz o tym że bez pomocy innych, nie udałoby mu się wyrwać z tego marazmu. W pierwszej chwili Vance traci w oczach czytelnika, jako oferma i imbecyl. Po chwili jednak dociera do nas, że dla przedstawicieli co najmniej klasy średniej, jakimi większość z nas jest, to co jest oczywistością, dla kogoś stojącego o szczebel niżej na drabinie społecznej, jest już czarną magią i SciFi.
Historia rodzinny Vance jest napisana poprawnie, ale bez nerwu, który utrzymywałby uwagę czytającego na niezmiennym poziomie. Autorowi zdarza się kręcić w kółko, i kilkakrotnie pisać o tym samym, albo rozpisywać się na tematy poboczne, które nie wymagały poświęcania im aż tyle miejsca, i, wbrew temu co można już o książce przeczytać, nie wyjaśnia czemu to Donald Trump wygrał ostatnie wybory prezydenckie, czego też wcale nie trzeba wyjaśniać. Przecież imigrant z Europy, który został miliarderem i zasiadł w fotelu prezydenta super mocarstwa, to ziszczenie amerykańskiego snu.
Elegię dla bidoków można potraktować jako nieco przydługawą spowiedź, i wstęp do rozważań nad biedą i jej genezą. Może też być dobrym poradnikiem dla osiemnastolatków i dziewiętnastolatków, którzy właśnie zbliżają się do pierwszego ważnego wyboru w życiu. Taka przestroga, by dobrze się zastanowili, i nie robili niczego pochopnie. Nie jest to jednak książka, która zawojuje polski rynek wydawniczy, ani tym bardziej nie zmieni ona obrazu Stanów Zjednoczonych, prawdziwszego niż ten serwowany nam w mediach i popkulturze, jaki ma coraz więcej spośród nas.
Wydawnictwo Marginesy, premiera 15.02.2018
Za możliwość przeczytania książki dziękuję:
agussiek mówi :
Donald Trump nie jest imigrantem z Europy. Urodził się w Queens w Nowym Jorku. Jego ojciec też urodził się w Nowym Jorku, a matka w Szkocji (do Stanów przybyła jako siedemnastolatka w 1930 r.).
Źródło: https://de.wikipedia.org/wiki/Donald_Trump
Adrian Nowik mówi :
Dzięki za recenzję. Trochę mnie właśnie dziwią te napuszone recenzje. Z niektórych opisów wygląda jakby to była jakaś pseudonaukowa rozprawa, napisana przez zarozumiałego prawnika, a tak nie jest. Może i ma gorzką wymowę i pokazuje upadek białej klasy robotniczej, a nawet fenomen Trumpa blablabla… ale mnie się ją po prostu dobrze czytało. Napisana w lekkim stylu, prostym językiem. Jest pełna ciekawych ludzi, zabawnych historii, anegdot. Po prostu
Luiza Malik mówi :
A dla mnie to naprawdę ciekawa książka, która kawałek Ameryki – takiej z krwi i kości. Może nie tej najpiękniejszej, może takiej, którą nie każdy chciałby się pochwalić. Za to autentycznej, pełnej ciekawych ludzi, niezwykłych historii. Trochę zabawną a trochę smutną – i tym mnie do siebie przekonała. Poza tym czyta się ją naprawdę doskonale! Język, jakim jest napisana jest prosty i lekki, czasami wulgarny ale ma to swoje uzasadnienie w fabule. W trakcie lektury momentami miałam wrażenie, że jestem razem z autorem w centrum wydarzeń.