Historia doktora Jana Karaabata i jego działalności jest tak absurdalna, że w pierwszym momencie, gdy trzymamy już książkę w rękach, trudno uwierzyć że coś takiego miało miejsce w XX, ale i w XXI wieku. Lekarz zajmujący się problematyką bezpłodności i jej leczenia, otwiera prywatną klinikę, a właściwie bank spermy, w którym świadczy usługi parom niemogącym mieć dzieci, i samotnym kobietom, które nie chcą już dłużej czekać z macierzyństwem. Ot, zwyczajna historia, która jednak nagle zmienia się w nie lada kabałę, gdy okazuje się że jeden z dawców nasienia zostaje ojcem dwusetki dzieci, a kobiety, które zdecydowały się na inseminację, zostały oszukane co do dawcy, jego pochodzenia, rasy i kilku innych, istotnych spraw.
Kamil Bałuk opowiadając historię Louisa i jego dwusetki dzieci, przyjmuje stanowisko neutralne. Nie staje po żadnej ze stron, docierając do głosów przemawiających za tym że zapłodnienie metodą inseminacji jest złe, a zwłaszcza odbieranie dzieciom już na starcie możliwości poznania swoich korzeni, ale także popierających te działania. I trudno nie odmówić racji jednym i drugim. Szwarccharakterem reportażu jest wspomniany już Jan Karaabat. Co do jego nieobliczalności, pewnego defektu psychicznego, być może również autyzmu, nie mam wątpliwości, ale w trakcie lektury Wszystkie dzieci Louisa, przekonujemy się że pozostali specjaliści w tej dziedzinie nie są lepsi.
Kamil napisał Wszystkie dzieci Louisa jak dobry kryminał. Odpowiednio buduje napięcie, tnąc swoją narrację najczęściej w momentach zwrotnych, których w książce znajdziemy sporo. Krążąc wokół tematu, zatacza coraz szersze kręgi. Plączą się nowe wątki. Na scenie pojawiają się nie tylko kolejne dzieci Louisa, ale też jego krewni, przodkowie, poznajemy historię doktora Karaabata, ocieramy się o problematykę Aspergera i historię Surinamu . Im bliżej końca czytelnik czuje lekkie przesycenie natłokiem informacji, zwłaszcza zbyt szczegółowym przytaczaniem rozmowy jaką autor odbył z Louisem, co w efekcie wywołuje zmęczenie książką, tematem, osobą dawcy.
Słusznie pozostając neutralnym, Kamil Bałuk nie wyciąga jednak żadnych wniosków z tego „spermowego przekrętu”. Czytelnikom pozostawia możliwość wyrobienia sobie własnej opinii, ale również zostawia nas z wieloma nowymi pytań i wątpliwościami, które zrodziły się w trakcie czytania. Odpowiedź na nie być może uda się znaleźć śledząc stronę Kamila, na której reporter opowiada o dalszych losach bohaterów swojej książki.
Dowody Na Istnienie, 2017
Za możliwość przeczytania książki dziękuję: